-Nie wychodź. Jak coś to gryź. -Powiedziałem.
Dzieciak spojrzał na mnie.
-Tego! Tego!-Krzyczał.
Ani mi się śni. Położyłem uszy po sobie i zjeżyłem sierść. Zacząłem szczekać. Oczy większości psów zwróciły się w moim kierunku. Matka z dzieckiem byli wystraszeni i podeszli do innej klatki. Uf...spokój. Psy wróciły do swoich zajęć.
-Nic ci się nie stało? Spadłaś...-spytałam.
-Nic takiego, tylko trochę boli mnie łapa.-Powiedziała.
-Kulejesz.-Stwierdziłem.
Zacząłem wyć, tak jak gdyby przeszywał mnie ból. Z budynku wyszedł nijaki weterynarz. Podszedł do mojej klatki. Przestałem i wskazałem łapą na Brosh. Gościu zauważył że suczka kuleje. Wszedł do jej kojca i wziął na ręce. Zaniósł do budynku. Nie wiem o tam się działo, ale po chwili odniósł Brosh do jej kojca. Miała zabandażowaną łapę.
-Przepraszam. To przeze mnie. -Powiedziałem.
<Brosh?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz